[ Pobierz całość w formacie PDF ]

utrudzonymi ramionami lubili obserwować  o, popatrz, co się przydarzyło te-
mu zwierzątku. Najlepiej podsumował ich wers z pewnego francuskiego wiersza:
 Ciało jest smutne, niestety, i przeczytałem już wszystkie książki . Według nich
żyłeś i umierałeś, przez cały czas ucząc się nie przywiązywać do niczego wagi,
ponieważ wszystko kończy się śmiercią i rozkładem, więc po co?
Najgorsze było to, że w większości wypadków mieli rację i aby to udowodnić,
wystarczyło im wskazać palcem w dowolnym kierunku.
Niemniej byłam obdarzona w wystarczającym stopniu łaską czy też szczę-
ściem, by wiedzieć, że rzeczy wielkie istnieją i są zawsze w zasięgu ręki, trzeba
tylko wyrwać je życiu, które mocno tuli te skarby do piersi i oddaje je tylko wtedy,
gdy udowodnisz mu, że jesteś godnym przeciwnikiem.
Nie mówię, że musimy walczyć o wiele z tych darów, które otrzymałam, ale
to, że należałam do wybrańców losu, czyniło mnie tylko bardziej świadomą faktu,
jak bardzo należało to doceniać, i jak ważne było chronienie tych skarbów, gdy
wokół czaiło się pragnące je zniszczyć zło.
Pepsi wyskoczył z łodzi i w bryzgach wody pobiegł do brzegu, gdzie uści-
skał zwierzęta i w pośpiechu opowiadał im o naszej nocy na morzu oraz dyskusji
z panem De Fazio. Przyłączyłam się do nich i czekałam, aż skończy, po czym
powiedziałam:
 Kim jest Jack Chili, Panie Trący?
Pepsi po raz dziesiąty ściskał Martio i znowu zachowywał się jak mały chło-
piec. Wielbłąd uśmiechał się i patrzył na nas z radością.
 Jest człowiekiem ze skrzydłami. Jest ptakiem z płetwami. Nie mogę prze-
widzieć, co zobaczysz, kiedy go spotkasz, Cullen, ponieważ on dla każdego wy-
gląda inaczej. Kiedy byłem młody i zobaczyłem go po raz pierwszy, był książką,
która na każdej stronie miała wypisane to samo słowo.
 Dlaczego nazywają go Jack Chili?
 To tylko jedno z jego imion. Co ciekawe, jak go ujrzysz, znajdziesz dla
niego własne imię.
 Co on robi? Dlaczego wszyscy się go boją?
 Boją się, bo on nienawidzi wszystkiego, co do niego nie należy. Miesz-
ka w pięknej dolinie i wszędzie wywołuje kłopoty. Nie pamiętasz go ani trochę,
111
Cullen?
 Nie, wcale.
 Może to i lepiej. Chcielibyście się teraz przespać? Mamy czas, a wy musi-
cie być wykończeni.
Cała nasza czwórka ułożyła się razem na wilgotnej plaży. Pepsi i ja w środku,
a zwierzęta po obu bokach. Leżałam przy ciepłym brzuchu Martia i przyglądałam
się czystej perle porannego nieba ponad nami. Byłam śpiąca, ale chciałam jeszcze
chwilkę pozostać przytomna, by nasycić się ciszą tej chwili i wielką miękkością
wielbłądziego łoża. Próbowałam zgrać mój oddech z Martiem, ale on oddychał tak
powoli i długo, że szybko wypadłam z rytmu. Należało zadać jeszcze tyle pytań,
ale one mogły pozostać na pózniej, kiedy nasze umysły nie będą już tak bardzo
zmęczone i obciążone najnowszymi wspomnieniami. Kiedy usnęłam, śniło mi się
gigantyczne, czarne, wieczne pióro piszące po niebie. Słowa nie miały sensu, ale
mimo to były bardzo piękne.
Kiedy się obudziliśmy, morze całkowicie zniknęło. To zdziwiło nawet Pepsi.
Na jego miejscu znajdowała się olbrzymia łąka, pełna polnych kwiatów i motyli
o zwariowanych kolorach. Było bardzo ciepło i słonecznie.
Tuż obok przygotowano piknik i jeden rzut oka na to, co tam leżało, uświado-
mił mi, jak bardzo jestem głodna. Zwierząt nie było w pobliżu, ale w tej chwili
jedzenie było ważniejsze niż ich zniknięcie. Oboje z Pepsi rzuciliśmy się na po-
żywienie i zjedliśmy wszystko.
Objawem naszego przyzwyczajenia do cudów Rondui było to, że żadne z nas
nie zadało sobie trudu, by skomentować jakoś przemianę Morza Brynn w pole
niezwykle barwnych kwiatów. Po prostu teraz było inaczej i nie widzieliśmy po-
wodu, by oczekiwać jakiegoś wyjaśnienia.
Przypominało mi to w jakimś stopniu, jak po roku mieszkania w Europie przy-
wykłam do tamtejszych zwyczajów. Tam ludzie myli schody przed swoimi doma-
mi. Trzeba było kupować zapałki wraz z papierosami, a w Rosji prawo zabraniało
wyprowadzania psów na spacer w dzień. Skąd się wzięły te obyczaje? Kto wie?
To wszystko po prostu było i przyzwyczajałeś się do tego.
Rzecz jasna, na Rondui wszystko było większe i bardziej dzikie, ale naprawdę,
nie aż tak bardzo odmienne.
Przez godzinę siedzieliśmy, rozkoszując się ciepłem i uczuciem przyjemnej
sytości. Oczekiwaliśmy, że zwierzęta powrócą lada moment, i dopóki nie pojawił
się pierwszy negnug, nie przyszło nam do głowy, że coś mogło się wydarzyć.
Negnugi tak cicho poruszały się w wysokiej, miękkiej trawie, że żadne z nas nie
zauważyło ich obecności, dopóki jeden z nich nie przebiegł pod zgiętym kolanem
Pepsi.
 Chodzcie! Natychmiast, albo będzie za pózno! [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pantheraa90.xlx.pl