[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Dobra, Incy - mówi Cicely. - Co za dużo, to niezdrowo! Znajdzmy ją.
Boz przytakuje, ciągle patrząc z klifu z kamienną twarzą. Pózniej spogląda przed siebie, jakby prosto w moje oczy, jakby
mnie widział.
- Tak. Czas ją znalezć.
Zerwałam się jak poparzona, sapnęłam i włączyłam światło. Byłam w pokoju sama. W West Lowing. Jeżeli to kolejna
wizja, to znaczy, że nadal nie wiedzą, gdzie jestem. Ale poznawałam te wzgórza, tę krętą drogę.
Boz, Incy i dziewczyny przyjechali do Ameryki, do Kalifornii.
Rozdział 24
Czułam ledwie skrywaną niecierpliwość Solisa.
Co oczywiście tylko pogarszało sprawę.
Spróbowałam raz jeszcze. Cały czas oddychałam głęboko. Próbowałam wyciszyć umysł, oczyścić go z myśli. %7łeby
osiągnąć doskonały spokój - tak obcy w moim życiu jak skrzydła i latanie. Kiedy poczułam się gotowa, znów spojrzałam na
wielką płaską misę z wodą. Wdech, wydech.
- Czym jest woda? - Solis mówił tak cicho, że ledwie go słyszałam.
Przypomniałam sobie jego słowa.
- Woda jest życiem i śmiercią - wymruczałam. -Zwiatłem i ciemnością, potęgą i łagodnością. Woda jest przeszłością,
terazniejszością i przyszłością. Płynem, ciałem stałym i gazem. Jest delikatna jak deszcz i potworna w swojej sile. Jest
wszechwiedząca, ukrywa najgłębsze tajemnice. - Wdychałam i wydychałam powietrze, starając się jak najmniej poruszać. -
Wodo, objaw mi moją prawdę.
Czekałam. To była moja trzecia próba. Wróżenie z wody jest podobno łatwiejsze od innych metod wróżenia, ale mimo
wszystko wymaga umiejętności. Którą musiałam wyszlifować. A cały czas mi nie wychodziło.
Wbijałam wzrok w nieruchomą taflę. Jak na razie widziałam tylko wodę. Mokrą miskę. Klęczałam, marzły mi stopy i
zasypiałam. Padałam z głodu. Uświadomiłam sobie, że mój umysł nie jest pusty, a moje myśli nie są uspokojone. I
oczywiście mnóstwa rzeczy nie chciałam widzieć. Solis mnie zabije.
Nagle zamrugałam. W misce zaczęły się tworzyć rozedrgane obrazy, jakby odbite w lustrze.
- Jest obraz na wodzie - wyszeptałam, nie poruszając wargami.
Solis milczał. Ja obserwowałam, skupiając się na jego zaklęciu. Drgający obraz stał się jasny - to ja, szczęśliwa, z
niemowlęciem, którego nie poznawałam. Wyglądałam nienaturalnie zwyczajnie, jak zwykły człowiek. Obraz zamglił się i
zblakł, a pózniej się zmienił. Odsunęłam się, oddychając płytko. Zobaczyłam płonący zamek. Pózniej na ułamek sekundy
dostrzegłam kogoś martwego, dziewczynę - leżała na zimnej kamiennej podłodze, z otwartymi ciemnymi oczami, które nic
nie widzą, i jasnymi włosami skąpanymi we krwi. Widziałam wielką pustą przestrzeń między jej głową a szyją i ciemną
kałużę krwi wokół niej.
Nie, nie! - krzyczał mój umysł. Czas przewinął się do przodu i nagle znalazłam się w tamtej nocy przerażenia, kiedy
matka obudziła nas i zebrała w komnacie ojca. Najezdzcy taranem usiłowali wyważyć drzwi. Z dziedzińca dolatywał dym od
podpalonych czworaków i stajni. Zwierzęta wyły w panice, mężczyzni wrzeszczeli.
Matka trzymała amulet i nuciła. Nigdy nie słyszałam tej pieśni. Uwielbiałam, kiedy śpiewała. Podczas zrównania
wiosennego śpiewem zapraszała płodność ziemi na nadchodzące miesiące. Podczas przesileń wychwalała równowagę koła
roku. Zpiewała nad mieszkańcami naszej wioski, kiedy mężczyzni byli ranni albo kobiety miały trudności przy porodzie. Ale
ta pieśń była inna - snuła się w niej nić mroku, jak pulsująca pępowina, która stawała się coraz grubsza i rosła. Otaczała nas
ciemność. Nasza piątka przyglądała się matce szeroko otwartymi oczami. Sigmundur i Tinna mieli poważne miny, ale nie
byli przerażeni. Troje najmłodszych rozdziawiło usta ze zdziwienia.
Główna brama zamku pod nami otworzyła się z hukiem. Kwaśny dym wnikał przez szpary w sklepieniu i palił nas w nos.
Głos mojej matki stał się teraz zawodzący i straszny, potężny, ciemny i mocny. Zwiatło w pokoju wydawało się przyćmione i
ciężko było oddychać, ciężko dostrzec cokolwiek oprócz twarzy matki - bladej, nagle przerażonej, niemal nie do rozpoznania.
Zaczęli wyważać drzwi do komnaty - grube na pięć centymetrów, z zamkiem z kutego żelaza. Dzwigar na drzwiach miał
osiem centymetrów grubości.
Matka przerwała na chwilę i skupiła wzrok na moim starszym bracie.
- Pamiętaj, Sigmundurze - odezwała się zupełnie zmienionym głosem. Przerażona przywarłam do Eydis i płakałam, a
Haakon przywierał do mnie i robił wszystko, żeby nie płakać, bo był dużym, siedmioletnim chłopakiem. - Pamiętaj, co ci
powiedziałam.
- Będę, Móóir. - Skinął z ponurą miną, oburącz trzymając miecz.
Pokój zadrżał od grzmotnięcia w drzwi. Z kamiennego obramowania kominka spadły szklane kule. Jedyna pochodnia
migotała, a ogień w palenisku tańczył jak oszalały.
Jednocześnie stały się dwie rzeczy.
Widziałam scenę z niższej wysokości, z wysokości dziesięciolatki. Poczułam, że materiał nocnej koszuli Eydis rozdziera
się od mojego histerycznego uścisku. Byłam córką Ulfura, wilka, powinnam być silna i odważna. Ale miecz wypadł mi z
odrętwiałych dłoni. Mogłam tylko obserwować matkę.
Ogień w palenisku buchnął mocniej, a potem plunął na komnatę, zalewając próg paleniska iskrami. Coś wielkości kapusty
wpadło przez komin do ognia, a pózniej wytoczyło się do komnaty.
Głowa mojego ojca, odcięta przy szyi, z oczami i ustami częściowo otwartymi, zakrwawiona.
Przenikliwy dzwięk, który wypełnił mi uszy, był moim własnym krzykiem.
W tej samej chwili drzwi nagle runęły do środka, drewno się roztrzaskało, żelazne zawiasy wypadły. Do pokoju wtargnęło
dwóch mężczyzn, wysokich, barczystych, w kolczugach, z twarzami pomalowanymi w prymitywne czarne, białe i niebieskie
paski. Jeden z nich ryknął i uniósł siekierę. Matka wykrzyczała ostre słowa - aż się skuliłam, zabolały mnie od nich uszy -
słowa ciemności, mocy i furii. Trzasnęła w mężczyznę rozpostartymi dłońmi i nagle pokój zalały kółka metalowej kolczugi i
strugi krwi.
Drugi mężczyzna stał jak porażony. Wpatrywał się w kompana, który lekko się zachwiał zamroczony i spoglądał na
własne ciało - krwawe mięso. Matka żywcem obdarła go ze skóry, magyią. Nie miał skóry, włosów ani ubrania, tylko
szkielet, mięśnie i okrągłe, wytrzeszczone oczy. Upadł na twarz, a Sigmundur wydał wojenny okrzyk i doskoczył do niego,
wymachując mieczem. Jednym ruchem pozbawił mężczyznę głowy, a pózniej kopnął ją przez komnatę.
Myślałam, że zemdleję. Odsunęłam się od Eydis i Haa-kona, natychmiast schowałam się za matką i chwyciłam ją za
spódnicę. Z korytarza dobiegał krzyk reszty najezdzców - niszczyli wszystko i podpalali nasz dom.
Drugi mężczyzna ryknął, patrząc na moją matkę, i uniósł ciężki miecz.
********
Westchnęłam i odskoczyłam, nerwowo przełykając ślinę. Niechcący kopnęłam wróżbiarską miskę. Znów tu byłam. Przez
okno wpadało szare zimowe światło. Rozglądałam się szaleńczo. Zobaczyłam Solisa, Idasę, nagie korony drzew za oknem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pantheraa90.xlx.pl