[ Pobierz całość w formacie PDF ]

krzyczącą, wierzgającą dziewczynkę.
 Nie!  krzyknąłem, uderzając pięścią w świetlik.  Nie, nie możesz tego zrobić! Nie!
Kobieta albo mnie nie usłyszała, albo nie chciała usłyszeć. Przez długą chwilę jeszcze się
wahała, aż wreszcie wepchnęła dziewczynkę do piecyka. Dziecko wiło się i krzyczało, jednak
kobieta popchnęła jeszcze jej nóżki i zatrzasnęła stalową klapę.
Byłem bezgranicznie wstrząśnięty. Nie wierzyłem własnym oczom. Kobieta wstała, lekko
się zachwiała, ale zaraz odeszła od piecyka, bezwiednie przygładzając dłonią zmierzwione
włosy. Chłopak także podniósł się z podłogi i stanął obok niej. Już nie krzyczał. Po prostu
wpatrywał się w ciężką klapę piecyka, drżąc. Jego twarz była biała jak papier.
 Otwórz ten piec!  wrzasnąłem.  Otwórz ten piec! Na miłość boską, otwórz go!
Kobieta nadal nie zwracała na mnie uwagi, ale chłopak podniósł głowę i popatrzył na
mnie. Minę miał jednak taką, jakby nie mógł zrozumieć, skąd dochodzi krzyk i łomot, który
dżwięczy mu w uszach.
Kiedy tylko napotkałem jego wzrok, rozpoznałem go. To był chłopiec z fotografii, która
stała na gzymsie nad kominkiem w mieszkaniu mojej babci.
To byłem ja.
* * *
Nie wiem, w jaki sposób zdołałem zejść z tego dachu, nie zabijając się. Zabrało mi to
prawie pięć minut, podczas których pociłem się i postękiwałem z wysiłku. W pewnej chwili
odniosłem nawet wrażenie, że rynna załamuje się pod naciskiem mojej stopy. W końcu
jednak zdołałem dostać się z powrotem na stosunkowo bezpieczny gzyms domu pani
Woodward i wreszcie wszedłem przez okno z powrotem do mojego pokoiku na poddaszu.
Na niemal bezwładnych nogach zszedłem na ulicę, ale chyba przez cały czas już
wiedziałem, co na niej zastanę. Sąsiedni dom miał płaską ścianę frontową, trzy piętra,
pomalowany był na żółto i prowadziły do niego białe drzwi, z przyciągającą wzrok datą,
umieszczoną w tynku nad framugą  rok 1784. Domu z zadaszonym przedsionkiem w tym
miejscu nie było i jeden tylko Bóg wiedział, dlaczego.
* * *
Trzy tygodnie pózniej, kiedy znów byłem w Fort Lauderdale i pracowałem w The
Scorpion Lounge, otrzymałem kopertę z fotografiami i listami, przysłaną przez prawników
babci.
 Spadek po pańskiej babci zostanie ustalony w ciągu najbliższych trzech miesięcy.
Tymczasem uznaliśmy, że zechciałby pan wejść w posiadanie różnych należących do niej
dokumentów .
Otworzyłem je wieczorem, na werandzie chatki, którą wynajmowałem przy Sunview
Street. Większość listów nie miała żadnego znaczenia, były to życzenia dzieci i kuzynów.
Znalazłem także rachunki od hydraulików i czyścicieli dywanów. Wkrótce jednak natrafiłem
na list od mojego ojca. Pochodził sprzed 26 lat i był napisany odręcznie, co  jeśli chodzi o
niego  już samo w sobie było niezwykłe.
 Droga Margaret,
Jest mi bardzo trudno pisać o tym do Ciebie, ponieważ Ellie jest Twoją córką i, rzecz
jasna, zawsze będziesz chciała za wszelką cenę ją chronić. Wiem, że nie masz o mnie
najlepszego zdania po tym, jak odszedłem od niej i od dzieci, ale uwierz mi, nie wiedziałem,
co innego mógłbym zrobić.
Wczoraj wieczorem rozmawiałem z nią przez telefon i jestem b a r d z o zaniepokojony
stanem jej umysłu. Mówi, że mała Janie została przysłana do niej z piekła, aby zatruć i
zniszczyć jej życie nieustannym płaczem i ciągłym moczeniem się w łóżko. Nie sądzę, aby ta
Ellie, którą znam, była zdolna do umyślnego sprawiania bólu swoim dzieciom, ale z
pewnością zachowuje się, jakby od pewnego czasu nie była sobą.
Bardzo Cię proszę, odwiedzaj ją, rozmawiaj z nią i upewniaj się, że w jej mieszkaniu
wszystko jest w porządku. Nie prosiłbym Cię o to, gdybym nie miał ku temu poważnych
powodów. Przecież mnie znasz.
Wszystkiego dobrego,
Travers .
Dc listu przypięty był spinaczem pożółkły wycinek z  Chicago Sun Times z datą o
jedenaście dni pózniejszą. MATKA PIECZE %7łYWCEM SWOJE DZIECKO. Pod
nagłówkiem znajdowała się fotografia domu z zadaszonym przedsionkiem i fotografia
kobiety, która wepchnęła swoje dziecko do piekarnika. Była to ta sama kobieta, która
poprowadziła mnie z hotelu Radisson do domu gościnnego pani Woodward. To była moja
matka.
W kopercie znajdował się także wycinek z  Tribune , z kolejną fotografią matki i ze mną
obok niej oraz z drobnym dzieciątkiem o kręconych włosach, siedzącym na jej kolanach.
 Eleanor Parker z malutką Jane oraz z pięcioletnim synem Jamesem, który był świadkiem
tragedii .
Na końcu natrafiłem również na starannie napisany na maszynie list do babci i dziadka,
którego autorem był doktor Abraham Lowenstein, szef Oddziału Psychiatrycznego w St
Vincent Memoriał Hospital. Oto jego treść:
 Szanowny Panie i Pani Harman,
Zakończyliśmy badania psychiatryczne państwa wnuka Jamesa. Nasi specjaliści wydali
zgodną opinię: szok, jakiego doznał, będąc świadkiem śmierci siostrzyczki, spowodował u
niego amnezję selektywną, która zapewne potrwa do końca jego życia.
Mówiąc wprost, amnezja selektywna to sposób, w jaki mózg broni się przed
doświadczeniami zbyt tragicznymi, by mógł poradzić sobie z nimi za pomocą normalnych
procesów, wywołujących uczucia żalu, smutku, a także zamknięcia emocjonalnego.
Wyrażamy przekonanie, że dalsze leczenie nie przyniesie większych efektów praktycznych i
naraziłoby Jamesa jedynie na niepotrzebne niepokoje i stresy .
Zatem to była prawda. Ludzie mogą zapominać o strasznych doświadczeniach, i to
całkowicie, jakby one nigdy nie miały miejsca. Jednak doktor Lowenstein nie potrafił
wyjaśnić, w jaki sposób doświadczenie samo może poszukiwać osoby, która o nim już
zapomniała, i podejmować próbę przypominania jej o swym istnieniu, jakby bardzo chciało i
bardzo potrzebowało tego, żeby znów zaistnieć.
Wiecie, dlaczego nigdy nie oddam Wendiii jej krucyfiksu? Ponieważ ciągle budzę się w
nocy i słyszę krzyk chłopca:
 Nie, mamo, nie możesz! Nie, mamo, proszę, nie możesz! NIE MAMO NIE MO%7łESZ!
W takich chwilach potrzebuję czegoś, na czym mogę zacisnąć dłoń.
ANTY MIKOAAJ
Nie ma nic ciekawszego niż ukazywanie starych legend w nowym świetle. Dlatego gdy
mnie poproszono, żebym napisał opowiadanie, którego akcja rozgrywałaby się w
bożonarodzeniowej scenerii, nie mogłem się oprzeć temu, by ukazać Zwiętego Mikołaja w
niezbyt wesołym świetle. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pantheraa90.xlx.pl