[ Pobierz całość w formacie PDF ]
to, że robi coś, czego nie powinna. Odwróciła głowę i powiedziała:
- Adam, nie.
- Tak. - Poszukał ustami jej wygiętej szyi.
- To nie należy do programu terapii.
- To należy do mojego własnego programu - wyszeptał i niecierpliwie sięgnął do zapięcia jej kostiumu
kąpielowego. Stanik opadł na kolana Lilah. Pochyliwszy głowę, przycisnął policzek do jej piersi i zaczął
pieścić nosem i wargami dołek między nimi.
Lilah wydała dzwięk, który mógł wyrażać zarówno przyjemność, jak skruchę czy poczucie winy, a
najpewniej kombinację tych wszystkich uczuć.
- Adam, proszę cię, przestań. Sam nie wiesz, co robisz.
- Wiem, i to cholernie dobrze.
Poczuła lekkie miłosne ukąszenie w nabrzmiałą miękką pierś, potem przyciskając wargi do jej ciała
ucałował to samo miejsce.
- Pożądasz mnie tylko dlatego, że akurat jestem pod ręką.
- Po prostu cię pożądam.
- Bo jesteś ode mnie zależny.
- Bo jesteś sakramencko seksowna.
- Już mnie raz całowałeś.
- To nie był pocałunek. Chciałem cię obrazić.
- A teraz to. Wszystko zgodnie ze schematem: z początku wściekłość, następnie namiętność. Bierzesz
poczucie zależności za pożądanie.
- Zawsze umiałem rozpoznać pożądanie, Lilah - powiedział z ustami przy jej piersi, a jego poruszające się
wargi muskały twardniejącą brodawkę, przyprawiając dziewczynę o męki Tantala.
Zajęczała, gdy zaczął drażnić sutek językiem, wykonując nim szybkie trzepoczące ruchy.
- Nie... przestań.
Nie wziął na serio tego niezbyt przekonującego błagania, objął brodawkę wargami i possał ją delikatnie.
- Lilah... jesteś słodka - wymamrotał, przesuwając usta ku drugiej piersi. - Czy cała jesteś taka słodka?
Gwałtownie wsunęła palce w jego włosy, zamierzając odciągnąć jego głowę, ale nie znalazła na to dość
siły. Jego miękkie wilgotne wargi sprawiały jej ogromną przyjemność; nigdy tego tak do tej pory nie
odczuła. %7łar rozlał się w jej piersi, spłynął między uda, wyzwalając ostry ból niezaspokojenia.
- Adam... robimy coś niedobrego, popełniamy wielką omyłkę...
- Skoro tak, dlaczego mi na to pozwalasz? - Uniósł głowę i popatrzył przeciągle w jej zakłopotane oczy.
- Nie wiem - odparła z desperacją w głosie. - Nie wiem.
Cmoknął ją w usta.
- Bo pragniesz, żebym cię całował, równie mocno, jak ja pragnę całować ciebie. Nie kłam, że nie. I tak ci
nie uwierzę.
Usta Adama znów ją obezwładniły, a ręce uwięziły piersi. Jego dłonie masowały jej sutki, kciuki leniwie
głaskały brodawki, wciąż jeszcze wilgotne od pocałunków. Ich języki się spotkały.
Lilah uległa, położyła mu ręce na barkach. Nie miał na sobie koszuli. Jego skóra, którą już przecież
rozpoznała dotykiem, była ciepła i gładka. Zapragnęła zarzucić mu ramiona na szyję i przytulić swoje nagie
piersi do tej ciepłej, owłosionej skóry. Oparła się jednak pokusie.
Oszołomiło ją pożądanie, na szczęście nie na tyle, by nie zdawała sobie sprawy z tego, że właśnie łamie
jedną z podstawowych reguł zawodu, co gorsza nie wiedziała, kiedy to się naprawdę zaczęło i od jakiego
momentu straciła kontrolę nad sytuacją. Musiała koniecznie przywrócić poprzedni stan rzeczy.
Odepchnęła się od jego barków i wstała. Stanik od kostiumu upadł na ziemię. Schyliła się po niego i
zwrócona tyłem do Adama włożyła go z powrotem. Zanim się ponownie odwróciła, nałożyła plażówkę i
owinęła się nią ciasno, tak by pozostawić jak najmniej nie osłoniętego ciała.
Nie mówiąc ani słowa i starając się zachować zawodową obojętność, choć jej usta wciąż pulsowały od jego
pocałunków, a skóra na piersi mrowiła - stanęła za wózkiem i popchnęła go naprzód. W milczeniu dotarli do
jego sypialni i Adam przeniósł się na łóżko. Dopiero wtedy zebrała się na odwagę, by mu spojrzeć w oczy.
- Jestem przerażona, że to się zdarzyło.
- Jesteś wilgotna, ponieważ to się zdarzyło.
Wciągnęła szybko powietrze, zamknęła oczy i pokręciła głową, zaprzeczając oczywistej prawdzie.
- Po prostu o tym zapomnijmy - powiedziała.
- Nie wierzę, żebyś nawet próbowała.
- Będziemy udawać, że to się w ogóle nie wydarzyło.
- Niemożliwe.
- To się już nie powtórzy.
- A pewnie.
- Więc wyjadę.
- Kłamczucha,
- Dobranoc.
- Przyjemnych snów.
Zostawiła go samego i poszła do siebie. Tak jak poprzednio, jej zmysły były wyostrzone. Srebrne światło
księżyca wpadało przez okno. Pod bosymi stopami czuła miękki drogi dywan. Usiadła na samym brzeżku
łóżka tak ostrożnie, jakby sadowiła się na skraju głębokiego wąwozu. Patrząc przed siebie nie widzącymi
oczyma, uniosła rękę i dotknęła warg. Były obrzmiałe. Przeciągnęła językiem po dolnej wardze. Smakowała
Adamem.
Przymknęła oczy i wbrew własnej woli westchnęła z tęsknotą. Nie wierzyła, że to się w ogóle wydarzyło -
nie naprawdę, nie na serio, a już na pewno nie jej. Zawsze czuła się pod tym względem całkowicie
bezpieczna, gotowa przysiąc na wszystko, co jej najdroższe, że nigdy nie połączą ją uczuciowe więzy z
pacjentem. Zresztą ta reguła była wypisana zaraz na pierwszej stronie podręcznika rehabilitacji.
A teraz... Siedziała tutaj, rozkołysana emocjami, drżąc z podniecenia i zupełnie nic nie mogła na to
poradzić,
Nigdy dotąd nie przytrafiło się jej coś podobnego. Owszem, musiała znieść swoje. Nieraz ręka chorego
zawędrowała pod jej spódnicę, gdy go myła. Często rozamorowani pacjenci, których ciała znała tak
intymnie, wyobrażali sobie, że się w niej zakochali, i usiłowali ją obmacywać. Starała się zapobiegać takim
zdarzeniom, ale jednocześnie traktowała je jako element zawodowego ryzyka i zapominała o wszystkim
niemal natychmiast.
Ale nie tym razem. Nie tak łatwo, jeśli w ogóle. Chciałaby udać, że nic się nie wydarzyło, a skoro
okazywało się to niemożliwe - przynajmniej że nie miało znaczenia. Ale się zdarzyło. I miało znaczenie. I to
duże. Potwierdzała to wilgoć między jej udami. Wargi. Piersi.
Odpięła stanik i przyjrzała się sutkom. Nie, to było realne, żaden wytwór jej wyobrazni. Widziała słabe
linie zadrapań, które zarysował na skórze jego nie golony od rana policzek. Czubki piersi miała wciąż
wrażliwe, zaróżowione i wilgotne. Nie odważyła się ich dotknąć.
Kiedy zadzwonił stojący na stoliku przy łóżku telefon, podskoczyła, jakby ktoś obok niej wystrzelił.
Chwyciwszy pośpiesznie słuchawkę, wykrzyknęła:
- No! To znaczy: halo. To znaczy: rezydencja Cavanaugh, proszę.
- Lilah? Czy coś się stało?
- Coś się stało? Powiem ci, co się stało! - wrzasnęła jak opętana. - Obudziłaś mnie, oto co się stało. Wiesz,
która jest tutaj godzina?
- Nie. A która?
- Skąd mam, do cholery, wiedzieć! Ale jest pózno. To ci nie wystarcza?
- Przepraszam - powiedziała Elizabeth ze skruchą. - Ale za to dzwonię z bardzo dobrą wiadomością.
- Dziecko? - zapytała Lilah, już w zupełnie innym nastroju.
- Nie. Lekarz uważa, że to dopiero za parę tygodni.
- Jak się czujesz?
- Jak gruba beka. A co z Adamem?
- On... Z nim w porządku. W porządku.
- Nabiera sił?
Lilah przełknęła ślinę, przypomniawszy sobie, w czuła siedząc na jego kolanach.
- Uhu, tak, zdecydowanie nabiera sił.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]