[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zgadli, czego ja najwięcej żałowałem, gdym z pierwszego uniesienia zawziętości ochłonął.
Dziwna rzecz, ja żałowałem, że Aspazji nie zabiłem dawniej, oh! dawniej, kiedy ją kochałem
jeszcze. Mnie rozpacz brała nie za kobietą, lecz za miłością moją. Nie mieć miłości - tracić
tak najpierwszy istnienia swego warunek, patrzyć tak na pogrzeb własnej duszy dlatego, że
się na ohydę wybranego przedmiotu patrzyło - to okropnie! Czyż nie lepiej byłoby, czyż nie
stokroć lepiej, gdybym był zabił Aspazję wtedy, jak ona ze mną razem na gwiazdy patrzyła,
jak włosy i oczy moje całowała, słuchając z dala płynącej piosenki - czyż nie lepiej? - ja
umarłą byłbym owinął we wszystkie pamiątki moje i byłbym przechował na dnie serca bez
uszkodzenia, bez zmazy grobowej i byłbym ją kochał na wieki - i wtedy przypomniałem sobie
te pierwsze prawie rzeczone do mnie słowa: Bóg kocha zniszczeniem i tajemnicą . Zrozu-
miałem je - łzy mi w oczach stanęły - Aspazja znikła z pamięci, został tylko żal niewymowny,
rozpaczliwa ku przeszłości tęsknota, wydarcie się wszystkich władz ducha ku temu, co już
minęło!... Gdybym ja to miał, choć zniszczeniem i tajemnicą - to bym miał. Na wyższy sylo-
gizm nie mógł się wtedy zdobyć mój umysł.
Mieć jeszcze - mieć! - w te słowa zaklęły się zwroty wszystkich myśli moich, a biedny nic
już nie miałem. Zrzuciłem mój ubiór bogaty, rozzułem nogi moje, wziąłem płaszcz tylko na
ramiona i wyszedłem z naszego pałacu takim, jakim mię Aspazja przy drodze swojej spotkała.
- Takim? - oh! nie, nie, nie takim wcale. Kiedym wielkie i puste, choć zawsze światłem gore-
jące, przechodził salony i kiedy weneckie zwierciadła ze wszech stron odbiły moją postać
ciemną, wychudłą, złamaną, na podróżnym kiju wspartą, mnie wielka litość nad sobą samym
zdjęła - czemu ja dzieckiem w rodzicielskim domu nie zostałem, czemu mię tak daleko od
67
sióstr i braci wysłano? Czemu zły duch mojego konia w stronę jej zamku popędził? Czemu
ona tam przypłynęła, gdzie ja byłbym skonał może w pierwszym szczęściu i w pierwszej bo-
leści - skonał niewinny, cichy, biały jak lilia, nim na nią kurz lub upał dnia skwarnego pad-
nie? Czemu ona nie odeszła, kiedy ja przeczuwałem wszystko i prosiłem: zostaw mnie?
Byłbym umarł, albo dotychczas byłbym jeszcze siadywał przy obrazie Cypriana długimi wie-
czorami po skończonej pracy, byłbym marzył, byłbym kochał - albo może... i przypomniałem
sobie listy braci, ojca, matki... Spuściłem wstydem okryte czoło, nie otarłem łez płynących -
poszedłem dalej ciężką drogą moją. I szedłem długo, daleko, przez gęste lasy, przez strome
góry, przez rzeki i przez jeziora; a tymczasem dzienniki europejskie we wszystkich językach
przetłumaczyły ważną, nadzwyczajną, niespodziewaną nowinę:
Hrabia Beniamin - donosił jeden z nich - komandor krzyżów, kawaler orderów... członek
wielu uczonych towarzystw, zniknął nagle w nocy z l na 2 listopada po odbytym pojedynku z
księciem... którego zabił. Nazajutrz był wielki bal w pałacu.... Hrabina Aspazja przyjmowała
kwiat naszych salonów z właściwym sobie wdziękiem i nie mogliśmy dość wydziwić się jej
spokojnej wesołości, którą zapewne wszystkie domysły i podejrzenia oszukać chciała. Mówią
powszechnie, że hrabia Beniamin, młodzieniec niepospolitych zdolności, genialny autor waż-
nego dzieła o starożytnościach etiopskich i zachwycającej książeczki drobnych poezyj pod
tytułem: Czarnoksięstwa oraz najznakomitszy spomiędzy dyplomatyków naszych, był już od
dawna w bliskich z tą panią stosunkach. Tajemnica, ale tajemnica pełna uroku i dobrego sma-
ku, taka, jaka od najsurowszych nawet sędziów wysokiej arystokracji cierpianą bywa, i przed
którą się nawet rozwarły pyszne pokoje Margrabiny ***, tej skały niedostępnej powodziom
dzisiejszych zwyczajów; tajemnica taka, mówimy, osłania życie tych dwóch zupełnie god-
nych siebie istot - z przyjemnością jednak możemy donieść czytelnikom naszym, że wszelkie
hańbiące domysły o urodzeniu hrabi Beniamina są jak najnikczemniejszą potwarzą. Szlachet-
ne rysy jego zbyt jawnie świadczyły przeciwko tym, którzy mu chcieli izraelskie zarzucić
pochodzenie - a teraz jeden wiarogodny z poufałych jego towarzyszy objaśnił nas zupełniej w
tym względzie, lecz włożył zarazem trudny obowiązek dochowania wiernej tajemnicy. Zdaje
się nam jednak, iż jej nie zdradzim, jeśli przydamy tylko, że za Beskidem może, w rozkosznej
zaciszy książęcego ogrodu, na marmurach i wschodnich kobiercach pierwsze kroki swoje
stawiać zaczęło to dziecię nadzwyczajne, które miało zajść tak daleko i zniknąć tak nagle .
Z gorzkim uśmiechem przeczytałem cały ten ustęp na kawałku wyrzuconej przez okno ga-
zety: - Hrabia Beniamin, człowiek genialny, domniemane jakieś serbskie czy wołoskie ksią-
żątko, siedział wtedy pod murem gościnnego domu, śnieg i wiatr na przemiany twarz jego
smagały, a krew zamarzała na grubych szmatach, którymi nogi swoje obwinął - daleko mu
jeszcze było do końca podróży - oh! daleko bardzo.
6.
Dopiero w samą wigilię Bożego Narodzenia zobaczyłem na płachcie śniegowej czerniejącą
wioseczkę maleńką - krzyż się wznosił u rozstajnej drogi, spoza dworskich zabudowań niby
palce olbrzymiej dłoni cztery topole niebo wskazywały, a na środku dziedzińca szkielet bez-
listnej lipy sterczał samotny i nieruchomy. Ja nie zapłakałem nawet, tylko mi coraz trudniej
było nogi od ziemi odrywać i zbliżające stawiać kroki. Sam przed sobą wydawałem się jako
umarły - cieniem, żywiołem wrócony tam, skąd niegdyś kształty i czas życia wziąłem. Gdym
wszedł na dziedziniec, psy okropnie szczekać najpierw, potem wyć zaczęły, a jednak nie zbli-
żył się i nie ukąsił mię żaden: Czują trupa - pomyślałem sobie i wszedłem do sieni. Za
klamkę od pokoju ująć nie mogłem, nie śmiałem, padła na mnie wielka jakaś trwoga, jakiś
wstyd dziecinny, kobiecy - byłbym chciał się pod ziemię schować, lecz w pokoju musiano
68
wejście moje usłyszeć. Nagle drzwi się uchyliły i w szczelinie światła ukazała się główka
maleńka.
- Ciociu! to ubogi! - rzekł potem cienki, srebrzysty głosik dziewczęcy.
- Zanieśże mu to - odpowiedział głos inny, znany dobrze - głos ten przenikającej rzewno-
ści, niepojętego smutku.
I po chwili drzwi się znowu rozwarły - mała dziewczynka stanęła przede mną z dużym
chleba kawałem i z groszem jałmużny.
Wziąłem chleb, wziąłem grosz, pocałowałem jej rączkę i szedłem za nią.
- Czego chcesz jeszcze, dziadku? - spytała.
- Chcę podziękować tym, co mię wsparli - odpowiedziałem i na progu stanąłem.
Stół był nakryty, siano podesłane, w jednym końcu siedziała kobieta, blada, z białymi jak
srebro włosami, W czarnej sukni i w czarnym czepku - po obu jej stronach młode żony, mło-
dzi jeszcze mężowie, dorastający chłopcy i panienki, małe, jak moja mała wspomożycielka,
dzieci - i opłatki połamane... i wszystko tak podobne jak przed laty...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]