[ Pobierz całość w formacie PDF ]
dowiedzieć. Drugi raz w życiu Kartr bezlitośnie wszedł w ludzki umysł rozbijając cienką
osłonę, badając dogłębnie, aż doszedł do tego, o co mu chodziło. Przynajmniej po części.
Fortus Kan pisnął cienko i umilkł. Szkoda, że Cummi nie darzył małego człowieczka
większym zaufaniem. Miał spore luki informacyjne, luki, które mogły okazać się fatalne, o ile
zwiadowcy nie zachowają ostrożności.
Sierżant cofnął się do Roltha. - Pod schodami wieży naprawdę czeka na nas mina.
Can hound ma nas jakoś wywabić i wysadzić w powietrze. Zanim do tego dojdzie, wszyscy
opuszczą wyższe piętra budynku. Kan wrócił tu po jakieś cenne pamiątki. Schody są pod stałą
obserwacją.
- Możemy spróbować się przebić, narobimy huku.
- Tak. Zastanawiam się nad jednym - dlaczego robią tyle zamieszania wokół klatek
schodowych, kiedy mają studnie grawitacyjne. To dość dziwne, a może i ważne.
- To był budynek rządowy - przypomniał mu Rolth. - Mogli używać schodów przy
różnych ceremoniach. Zupełnie jak ci Opolti, którzy latają wszędzie, oprócz kwatery Affida.
Nie sądzę, żeby było stąd bezpieczne zejście. Co z chłopakami? Jeśli Can-hound znudzi się
czekaniem, może odpalić minę i zdać się na szczęście.
- Racja.
Kartr stanął nieruchomo. Wygaszał w swoim umyśle obrazy - najpierw korytarze i ten
pokój, potem świadomość obecności Roltha, Fortusa Kana, siebie samego. Udało się!
Dotknął umysłu Zingi! Przekazał ostrzeżenie. Wrócił do zabałaganionego pokoju
potrząsając głową, jak po głębokim śnie i zobaczył Roltha na czworakach przy drzwiach.
Jacyś ludzie, dwóch lub trzech, szli korytarzem prosto do nich!
ROZDZIAA X - BITWA
Ostre pukanie do drzwi zmroziło zwiadowców.
- Kan! Wyprowadzamy się. Chodz z nami! Jednak Fortus Kan trwał głęboko
pogrążony we własnym świecie.
- Kan! Ty głupcze, chodz!
Kartr wysłał mentalną sondę. Za drzwiami stał młody oficer ze statku, którego spotkał
rano oraz dwóch innych - ludzie, bez wrażliwości. Niecierpliwili się, a niecierpliwość ta była
podszyta lękiem. Strach zwyciężył. Po krótkiej, przyciszonej rozmowie, ruszyli dalej. Rolth
podszedł do okna i wyjrzał na dół.
- Rozumiem, że musimy się spieszyć? - rzucił nie odwracając się.
- Oni byli za bardzo wystraszeni, żeby tu się zbyt długo kręcić. Co na dole?
- Jeszcze jeden występ dachu, ale zbyt daleko, żebyśmy mogli się tam dostać bez
ssawek wspinaczkowych.
- Mamy tu coś zamiast nich - Kartr zrzucił Fortusa Kana z pryczy i zaczął drzeć kapę
w pasy, które Rolth pospiesznie, lecz dokładnie wiązał ze sobą. Wkrótce znalezli się w
posiadaniu sporej długości liny.
- Ty pierwszy - rozkazał sierżant. - Potem to - trącił Kana butem. - Ja wyjdę ostatni.
Ruszaj, musimy mieć naprawdę niewiele czasu, inaczej tamtym tak by się nie spieszyło.
Rolth znalazł się za parapetem, zanim jeszcze skończył mówić. Kartr wychylił się, ale
Faltharianin tak szybko zniknął w mroku, że jedynie ruchy liny dały mu znać, kiedy dotarł na
występ. Kartr wciągnął linę na górę. Pracował najszybciej jak potrafił. Zawiązał pętlę pod
pachami Kana i przerzucił bezwładne ciało sekretarza przez parapet. Opuszczał go ostrożnie,
aż szarpnięcie Roltha zasygnalizowało mu, że przesyłka dotarła na miejsce. Nie czekając, aż
Rolth odwiąże Kana, sierżant pospiesznie zjechał na dół.
W momencie, kiedy dotknął stopami dachu, nastąpiło to, czego się obawiał. Nawet nic
nie usłyszał, lecz poczuł drżenie budowli. Padł płasko na brzuch chowając głowę w
ramionach, nie mając odwagi spojrzeć w górę. Mina. Kiedyś znalazł się już w jej zasięgu. Czy
Zinga i Fylh zdołali uciec? Wygasił obawę rodzącą się w głębi mózgu. Kan jęknął cicho.
Rolth?
Niemal natychmiast go usłyszał.
- Dla mnie bomba! Cummi lubi ostro powalczyć, nie?
Sierżant usiadł. Drżał - być może ze zmęczenia zjazdem - ale, co bardziej
prawdopodobne, chyba jednak z wściekłości, jaka ogarniała go na myśl o Arcturianinie.
Będzie musiał nauczyć się nad nią panować, inaczej przeciwnik wykorzysta ją przeciw
niemu.
- Jak się stąd wydostaniemy? - Musi polegać na umiejętności widzenia w ciemności
przez Roltha. To, co teraz ich otaczało, było zupełnie nieprzeniknione dla zwykłego oka.
Migotliwe światła miasta zgasły w momencie wybuchu.
- Jesteśmy blisko okna. Można go dosięgnąć. A co z naszym przyjacielem? Musimy
go wlec ze sobą?
- Rano się obudzi. Wniesiemy go do jakiegoś pokoju i zostawimy. Nie sądzę, żeby
odpalili jeszcze jedną bombę.
- Chyba, że będą chcieli rozwalić własną siedzibę. Ruszamy. Chwyć go za nogi, a ja
się zajmę głową. Kartr zdał się całkowicie na wzrok Roltha. Dotarli do okna, otworzyli je
silnym uderzeniem w ramę i wciągnęli bezwładny balast do wnętrza.
- Nie pomyliliśmy czasem budynków? - spytał sierżant. - Myślałem, że po prostu
zejdziemy niżej.
- Masz rację. Jesteśmy w innym, ale to była najszybsza droga ucieczki. Czy chłopcom
się udało?
Drugi raz Kartr usiłował skontaktować się z Zingą. Przez krótką chwilę miał wrażenie,
że to mu się udało, ale łączność została natychmiast przerwana. Nie chciał zbyt długo wysyłać
sygnałów - Can hound, o ile przeżył eksplozję, lub Cummi, mogli je przechwycić.
- Niezłego - powiedział Rolthowi. - Nie mogę nawiązać kontaktu. To jeszcze o niczym
nie świadczy. Po prostu mogą być zbyt daleko. Nie wiemy jeszcze na pewno, co rządzi
[ Pobierz całość w formacie PDF ]