[ Pobierz całość w formacie PDF ]
starego świata, jeśli ktoś zechce. Nie, ona sama nie rozumie, skąd się nagle wzięła ta chęć
przeprowadzki, ale tak po prostu jest.
Wszyscy chcą stąd wyjść? dopytywał się Móri.
Nie, jeszcze nie wszyscy. Ale to się rozprzestrzenia, coraz to nowi ludzie podejmują
decyzję.
Tak więc mogli się wreszcie czegoś dowiedzieć! Marco stawiał szybkie, krótkie
pytania, a kobieta odpowiadała jak potrafiła. Myśl o wyjezdzie przenosiła się jakby z domu
do domu. Najpierw opanowała tych, którzy mieszkają w dzielnicach poło\onych ni\ej.
Pózniej wschodnią część miasta, a teraz dzielnicę, w której mieszka Rozalinda. Przenosi się to
z sąsiada na sąsiada. Nie, nie tak szybko. Jak się bli\ej zastanowić, to wychodzi, \e
codziennie przyłącza się jedna rodzina... A gdzie znajdują się ci, którzy nie chcą się
przeprowadzać? Przynajmniej jeszcze nie chcą?
To przewa\nie mieszkańcy zachodnich dzielnic.
Marco poprosił, by poszła z nimi kawałek i pokazała, gdzie to jest. Rozalinda zgodziła
się chętnie, miło jest się przejść w towarzystwie trzech przystojnych mę\czyzn. Sol była dla
niej niewidoczna, Marco wolał, \eby tak się stało. Piękna wiedzma miała w mieście pozostać
niewidzialna.
Pół godziny pózniej mogli sami zobaczyć, którędy przebiega granica pomiędzy
domami tych, którzy chcą się wyprowadzać, a tych, którzy do całej sprawy odnoszą się z
zupełnym spokojem. Podziękowali Rozalindzie za pomoc, nie, teraz ju\ dadzą sobie radę
sami.
Kobieta opuściła ich z cię\kim westchnieniem, nie dowiedziawszy się, czego szukają.
Oni tymczasem zaczęli sprawdzać teren.
To musi być ten dom rzekł Dolg, wskazując na niewielki, parterowy budynek.
Mały, przytulny domek, wyglądał, jakby pochodził z dziewiętnastego wieku, ściany
pokrywały pnące ró\e.
Mieliśmy szczęście rzekł Marco. Mógł nam się trafić wysoki, wielopiętrowy
gmach.
Kiedy szli przez miasto, ludzie patrzyli na nich i pośpiesznie usuwali się z drogi. Trzej
mę\czyzni nie byli podobni do tutejszych mieszkańców, poza tym mieli bardzo surowe miny.
Lepiej takim nie nasuwać się przed oczy!
Ale w tej części miasta panował spokój. Napotkali kilka domowych zwierząt, poza
tym dzielnica sprawiała wra\enie nie zamieszkanej.
Zaglądali do domu przez okna. Nie bardzo to piękne zachowanie, ale potrzeba łamie
zasady. Zobaczyli, \e w łó\ku w jednym z pokojów ktoś śpi, widzieli zarys ludzkiej postaci
pod kołdrą.
Moim zdaniem ona jest tutaj rzekł Marco cicho. Wygląda na to, \e wchodzi do
jakiegoś domu i tłoczy mieszkańcom do głów swoje pogłoski o wspaniałych warunkach \ycia
w Górach Zmierci. Szepcze te swoje informacje śpiącym ludziom do ucha. Przeszukamy
dom?
Dolg i Sol zabrali się natychmiast do zaklejania samoprzylepną taśmą wszelkich
otworów, dziurek od kluczy, szczelin w ścianach. Opatrzyli ka\dą najmniejszą szparkę. Sol z
łatwością wspięła się na niski dach, poło\yła płaski kamień na kominie, a potem wszystko
oblepiła taśmą. Feme potrafiła wyciągać swoje ciało tak, \e mogła się prześlizgnąć przez
najwę\szą szczelinę. Gdy wszystko było gotowe, Sol zeskoczyła na ziemię.
Dolg miał szczerą nadzieję, \e nikt nie widział jej manewrów na dachu ani przy
oknach. Wiedzma z przełomu szesnastego i siedemnastego wieku z du\ą rolką nowoczesnej
taśmy samoprzylepnej, poruszająca się na oczach wszystkich, to naprawdę dziwny widok.
Gdyby ktoś potrafił ją dostrzec, oczywiście.
Sol bawiła się znakomicie. Takie właśnie zajęcia uwielbiała: łapać draństwo, najlepiej
rodzaju \eńskiego. Dlatego Marco ją wybrał. Wiedział, \e zaanga\uje się w sprawę całym
sercem.
Kiedy uznali, \e wszystko jest ju\ uszczelnione, Dolg powiedział cierpko:
A jeśli jej tam nie ma?
Wtedy Sol wybuchnęła radosnym śmiechem.
Wszystko oblepione, caluteńki dom!
Ona tam jest zapewnił Marco spokojnie, ale równie\ on uśmiechnął się pod nosem.
Wchodzimy! Cicho!
Drzwi nie były zamknięte na klucz. Tych drzwi oczywiście wcześniej nie zakleili, ale
Dolg i Sol zrobili to błyskawicznie, od wewnętrznej strony, gdy tylko wszyscy znalezli się w
środku. Potem krok po kroku przeglądali mały domek.
W łó\ku w izbie le\ała jakaś starsza kobieta i odpoczywała po obiedzie. Marco
jednym ruchem dłoni sprawił, by się nie obudziła, niezale\nie od tego, co się stanie.
Ona jest tam szepnął Dolg.
Teraz mogli ją zobaczyć, wszyscy. Podobna do cienia szaroczarna istota, najbardziej
ze wszystkiego przypominająca wielką pijawkę, le\ała na poduszce tu\ przy uchu śpiącej
kobiety.
W jednym momencie uszczelnili wszystkie mo\liwe wyjścia z pokoju. Sol musiała się
zajmować najtrudniej dostępnymi miejscami, poniewa\ była niewidzialna.
Ale Feme ich odkryła. Zerwała się i zwinnie niczym wą\ pomknęła ku
wywietrznikowi Sol była jednak szybsza i zalepiła taśmą nos paskudztwa, czy coś, co go
przypominało. Usłyszeli syk, wydawany przez to obrzydliwe stworzenie, a potem w ich
głowach pojawiły się sygnały. O pięknych osadach wewnątrz Gór Czarnych, o drogach...
Zaklęcia obu czarnoksię\ników przerwały ten uwodzicielski szept. Feme musiała
zamilknąć, choć bardzo ją to denerwowało. Pomknęła ku drzwiom, a stwierdziwszy, \e są
zamknięte, zawróciła do okna. Miotała się po pokoju, ale wszędzie Sol albo ju\ była, albo
natychmiast pojawiała się przed nią.
O, nie, ty oślizgła stara ropucho! zawołała piękna czarownica, której Feme nie
widziała. Zasadziłaś ju\ swoje ostatnie nasiona!
Ruchem dłoni strąciła przebiegłą istotę akurat w momencie, gdy ta próbowała się
[ Pobierz całość w formacie PDF ]