[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Czy mogę prosić o chwilę uwagi? Stopniowo gwar cichł, a\ wreszcie
wszystkie głowy odwróciły się w jej stronę.
 Chciałabym zło\yć oświadczenie. Podobno jesteście ciekawi, dlaczego
przyprowadziłam ze sobą Sama Donahue? Z dwóch powodów. Po pierwsze, jest
moim przyjacielem i sąsiadem, nikim więcej. Po drugie...  poczekała, a\
zapadnie kompletna cisza  ...byliśmy głodni.
Zeszła z krzesła wśród pohukiwań i gwizdów. Jakby nieświadoma
utkwionego w niej, niedowierzającego spojrzenia Sama, odło\yła szklankę i
ły\eczkę, po czym zabrała ze stołu swój talerz.
 Wprost nie mogę uwierzyć w to, co zrobiłaś  udało mu się w końcu
wykrztusić.
 Dlaczego?
 Czy rzeczywiście sądzisz, \e twoje oświadczenie poło\y kres domysłom?
 Oczywiście, \e nie  odparła niefrasobliwie.  Ale ju\ nikt nie ośmieli się
ciebie wypytywać. To mnie się zaczną czepiać.
 I co wtedy?
 Spokojnie. Radzę sobie z moją rodziną ju\ przez długie lata.
Do tej pory Sam nie sądził, \e nieprzewidywalne zachowanie mo\na
uznawać za zaletę charakteru. Lecz teraz, myślał w zadumie, idąc z Lucky do
stolika, przy którym mieli usiąść do kolacji, był wręcz oczarowany jej odwagą
spontanicznego działania. Podobnie jak poprzednio niespodziewanie dla niego
okazaną czułością wobec zagubionego dziecka.
Lucky zdawała się zupełnie nie przejmować, \e w efekcie jej niezwykłego
wystąpienia wszystkie oczy skierowały się w ich stronę. Szła wyprostowana, z
podniesioną głową, choć przy stolikach, które mijali, rozmowy od razu cichły.
Kiedy ju\ doszli do swojego miejsca, uniosła dłoń i pogroziła zebranym
ostrzegawczo palcem.
 Bądzcie grzeczni. Mamy gościa.  A zwracając się do Sama, powiedziała
specjalnie głośno:  Zrobiłam, co mogłam. Oni nie mają złych zamiarów, są tylko
najbardziej wścibską bandą pod słońcem.
 To określenie bardzo mi się nie podoba  zawołał Hal, gdy Lucky z
Samem usiedli przy stoliku.
 Być mo\e  odkrzyknęła Lucky.  Ale nie usłyszałam zaprzeczenia.
Podniósł się gwar głosów i zgromadzeni z nowym zapałem rzucili się w
wir dalszych rozmów. Sam zadowolony, \e przestał być tematem publicznej
debaty, uświadomił sobie, \e powoli, lecz nieuchronnie poddawał się urokowi
Lucky. Kto wie, co by się stało, gdyby nagle znalezli się sami...
 Proszę o uśmiech!
Sam podniósł wzrok i zobaczył wymierzony w siebie obiektyw aparatu
fotograficznego, który trzymała młoda, drobna kobieta o figlarnym spojrzeniu,
stojąca przy ich stoliku.
 Chyba nie poznałeś jeszcze Janice.  Lucky uśmiechnęła się w blasku
flesza.  Jest samozwańczą kronikarką rodziny. Nigdzie nie rusza się bez aparatu.
 Dobrze wychodzą mi zdjęcia grupowe  stwierdziła siostra Lucky. 
Teraz te\ kilka zrobię.
Gderając dobrotliwie, zebrani zaczęli gromadzić się rodzinami. Janice nie
czekając, a\ się ustawią, starała się ich uchwycić w naturalnych sytuacjach. Hal
został utrwalony na kliszy, gdy właśnie \artobliwie groził Betty kolbą kukurydzy
tu\ przed samym jej nosem. Rodziców Janice sfotografowała w trakcie
ukradkowego pocałunku. Kiedy przyszła pora na Sama i Lucky, on objął ją w
pasie i połaskotał.
Janice przyjrzała się Samowi i mrugnęła do Lucky wesoło.
 Nadaje się  zawyrokowała na odchodnym. Lucky nie mogła
powstrzymać śmiechu na widok miny Sama.
 Ostrzegałam cię. Dla mojej rodziny nie ma właściwie \adnych
zastrze\onych sfer prywatności.
 Właśnie to zauwa\yłem. Umówiłem się z jedną z Vanderholdenów, a
wydaje mi się, \e mam randkę z całym klanem.
 Nie przejmuj się. Przy odrobinie szczęścia niedługo ograniczymy się do
znośnej liczby osób.
Sam powiódł wokół sceptycznym spojrzeniem.
 Naprawdę uwa\asz, \e oni wszyscy szybko się wyniosą?
 Nie...  Głos Lucky zabrzmiał ciepło i trochę ochryple, jakby dzwięczała
w nim zapowiedz jakiejś obietnicy.  My mo\emy to zrobić.
Lucky tak\e, podobnie jak jej krewni, obserwowała Sama przez cały
wieczór, z tą ró\nicą, \e w jej wzroku nie było ciekawości, lecz niekłamane
uznanie. Postawiła Sama w dość niezręcznym poło\eniu, a on wyszedł z tego
obronną ręką. Doskonale wiedziała, jak bardzo jej bliscy potrafią onieśmielić
kogoś obcego. Robiła, co mogła, \eby Sama ochronić, a jej wysiłki okazały się w
końcu zupełnie niepotrzebne.
Był jak zwykle spokojny, grzeczny i całkowicie opanowany. I ta właśnie
jego postawa pobudzała jej wyobraznię, gdy rozmyślała o cudownej chwili, kiedy
znajdą się tylko we dwoje. Pragnęła znowu trzymać go w ramionach, pozbawić [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pantheraa90.xlx.pl