[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Kilka luznych kosmyków przydawało tej prostej fryzurze uroku. Zapragnął nawinąć je-
den z nich na palec i poczuć jedwabistą sprężystość. Był ciekaw, czy pod wpływem do-
tyku przeszedłby ją rozkoszny dreszcz.
Poruszała się z niezwykłą gracją. Cienki jedwab tańczył kusząco wokół bioder i
nóg, gdy kroczyła po rozgrzanych płytach tarasu. Nie po raz pierwszy pomyślał czy rów-
nie wdzięcznie poruszałaby się w sypialni.
Na tę myśl zrobiło mu się gorąco. Wkrótce się o tym przekona. To będzie obopólna
przyjemność.
- Czego się napijesz? - spytał, wskazując jej tarasowy fotel z kutego żelaza z mięk-
kimi poduchami.
L R
T
- Poproszę o zimny napój bezalkoholowy.
- Jesteś pewna, że nie masz ochoty na kieliszek wina? - Tremont był lekko zasko-
czony.
- Nie, dziękuję. Kiedy prowadzę, nigdy nie piję alkoholu.
- MÄ…dra decyzja. Co powiesz na poncz owocowy?
- Brzmi wspaniale.
Spostrzegł, że Callie lekko porusza krtanią, przełykając ślinę. Domyślił się, że jest
zdenerwowana. Ciekawe... W biurze zachowywała się kompetentnie i profesjonalnie, ze
skupieniem wykonujÄ…c swoje obowiÄ…zki.
Być może konieczność zwrócenia prezentu wprawiła ją w pomieszanie, ostatecznie
miała prawo się obawiać, że wyrządza mu przykrość. Wiedział wystarczająco dużo na jej
temat, by rozumieć, dlaczego przekaz artysty wywarł na niej tak wielkie wrażenie.
Wszystkie nastolatki, którymi opiekowała się fundacja Ireny Palmer, pochodziły z rodzin
dysfunkcjonalnych, a Callie nie była wyjątkiem. Z niechęcią przyznał w duchu, że bab-
sko wykonało z tą dziewczyną całkiem dobrą robotę.
Z wózka z napojami stojącego obok foteli zdjął oszroniony stalowy dzbanek i do
wysokich szklanek nalał dwie porcje ponczu.
- Czy pan także będzie prowadził? - zażartowała, przyjmując szklankę.
- Nie, ale nie potrzebuję alkoholu, żeby się dobrze bawić.
Uśmiechnęła się na te słowa i wyraznie rozluzniła.
Poleciwszy zbadać przeszłość Callie, Tremont dotarł do poufnych dokumentów, z
których wynikało, że jej matka miała problemy z uzależnieniem od alkoholu i narkoty-
ków. Dziewczyna uciekła z domu i żyła na ulicach Auckland, mimo to nie zeszła na złą
drogę. Tremont szczerze podziwiał siłę jej charakteru.
Na kolację zjedli wołowe steki z grilla, młode ziemniaki i pieczoną paprykę z cu-
kinią. Tremont spostrzegł ku swemu rozbawieniu, że Callie próbuje go ostrożnie wypy-
tywać o przeszłość.
- Został pan wychowany przez matkę? - zagadnęła.
- Tak, mieszkaliśmy w Wellington.
- Musi być z pana dumna.
L R
T
- Matka nie żyje - wypalił bez ogródek.
- Och, bardzo mi przykro, nie wiedziałam... Musi jej panu brakować. - W jej
oczach malowało się szczere współczucie.
- Myślę o niej codziennie. Zmarła stanowczo zbyt młodo. - Tremont nie krył gory-
czy.
- I tak miał pan szczęście, że póki żyła, zawsze pana wspierała. Wcale nie musi tak
być - skwitowała ze smutnym uśmiechem.
- To prawda, choć zdarza mi się o tym zapominać. Matka pragnęła, żebym osiągnął
sukces. - Od morza nadciągnęła chłodna bryza. - Wejdzmy do domu na deser i kawę, ro-
bi się zimno - powiedział.
Callie chciała zebrać naczynia ze stołu, ale Josh ją powstrzymał.
- Zostaw, zajmę się tym pózniej.
Nie protestowała i pozwoliła się zaprowadzić do jasno oświetlonego wnętrza do-
mu.
Gosposia zajmująca się codziennie sprzątaniem upiekła na jego prośbę ciasto cze-
koladowe, które podał teraz wraz z filiżanką kawy bezkofeinowej. Pro wadzili niezobo-
wiązującą pogawędkę, lecz uwadze Tremonta nie uszedł sposób, w jaki Callie rozglądała
się ukradkiem po salonie. Rozpromieniła się na widok kolekcji fotografii w ramkach sto-
jÄ…cych na kominku.
- Czy mogę je obejrzeć? - spytała ciekawie.
- Jasne, czemu nie?
Razem podeszli do kominka. Callie wzięła do ręki zdjęcie, które stało na biurku w
jego gabinecie.
- To pan z mamą, prawda? - spytała domyślnie. - Poznaję tę fotografię, stoi u pana
na biurku. - Powiodła palcami po jego dziecięcej twarzy za szkłem. - Oboje wyglądacie
na szczęśliwych.
- Wtedy była jeszcze zdrowa, i owszem, mimo codziennych kłopotów dobrze nam
się wiodło - przyznał.
- To wspaniale - odrzekła z prostotą. - Och, już tak pózno? - zawołała, zerkając na
zegarek. - Muszę wracać do domu. Dziękuję za miły wieczór.
L R
T
Odprowadzając ją do drzwi, wiedział, że musi teraz uczynić pierwszy konkretny
krok.
- Mam nadzieję, że nie gniewa się pan na mnie za to, że zwróciłam obraz - powie-
działa, otwierając pilotem samochód.
- Przeciwnie, jest mi przykro, że narobiłem kłopotu.
Callie zaczęła odpowiadać, ale Tremont uciszył ją, kładąc palec na wargach.
- Nie usprawiedliwiaj mnie. Ja też mogę czasem popełnić błąd.
Nie czekając na dalsze protesty, nachylił się i złożył na jej ustach czuły pocałunek.
Wstrząs, jakiego przy tym doznał, był dla niego zaskoczeniem. Podobała mu się, to ja-
sne, każdy zdrowy facet byłby nią zachwycony, ale już dawno nie czuł tak dławiącego
podniecenia. Walczył, by lekki pocałunek nie przerodził się w prawdziwy atak zmysłów.
Smakował woń jagód, białej czekolady i naturalnej słodyczy jej ust, nakazując so-
bie ostatkiem przytomnoÅ›ci umysÅ‚u trzymanie żądzy na wodzy. Ów boski eliksir rozpalaÅ‚
mu krew. Pragnął porwać ją w ramiona i zatracić się w jej objęciach, czuł, że nie zniesie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pantheraa90.xlx.pl