[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Domyślasz się, co to znaczy?  zapytał, kiedy znów szliśmy korytarzem.
 Dalt jest w okolicy  odparłem.
 Benedykt był z Randomem w Kashfie. Może tam Dalt sprawia kłopoty.
 Mam przeczucie, że jest gdzieś bliżej.
 Gdyby Dalt planował schwytanie Randoma. . .
 Niemożliwe.  Na samą myśl dreszcz przebiegł mi po plecach.  Ran-
dom może przeatutować się tutaj, kiedy tylko zechce. Nie. Spytałem o obronę
Amberu, a Benedykt powiedział, że do tego nie dojdzie. Odniosłem wrażenie, że
mówi o czymś bliskim. O czymś, nad czym potrafi zapanować.
 Rozumiem  zgodził się.  Ale potem dodał, że nie musimy się for-
tyfikować.
 Jeśli Benedykt uważa, że nie musimy, to znaczy, że nie musimy.
 Tańczyć i pić szampana, kiedy grzmią działa?
 Jeżeli Benedykt twierdzi, że można. . .
 Naprawdę mu ufacie. Co byście zrobili bez niego?
 Bylibyśmy bardziej nerwowi. Pokręcił głową.
 Wybacz  mruknął.  Ale nie przywykłem do znajomości z legendami.
 Nie wierzysz mi?
 Nie powinienem, ale wierzę. W tym cały problem.  Umilkł. Minęliśmy
zakręt i skierowaliśmy się do schodów.  Tak samo to wyglądało, kiedy rozma-
wiałem z twoim ojcem.
 Bill  zacząłem, kiedy weszliśmy na schody.  Znałeś tatę, zanim odzy-
skał pamięć, kiedy był jeszcze zwyczajnym Carlem Coreyem. Czy przypominasz
sobie z tamtego okresu jego życia coś, co mogłoby wyjaśnić, gdzie jest teraz?
Zatrzymał się na moment.
 A wiesz, Merle, nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Często myślałem,
czy jako Corey nie zaangażował się w jakąś sprawę, którą czuł się w obowiązku
dokończyć, kiedy załatwił już wszystko tutaj. Ale był wyjątkowo tajemniczym
człowiekiem, nawet w tamtym wcieleniu. I pełnym sprzeczności. Wiele razy za-
ciągał się do różnych armii, co wydaje się dość logiczne. Ale czasem komponował
muzykę, co przeczy wizerunkowi twardego faceta.
 %7łył bardzo długo. Wiele się nauczył, wiele doświadczył.
 Istotnie. Dlatego trudno zgadnąć, w co mógł się zaangażować. Raz czy
dwa, po kilku drinkach, wspominał ludzi sztuki i nauki. . . nigdy bym się nie do-
myślił, że może ich znać. Nigdy nie był zwyczajnym Carlem Coreyem. Kiedy go
znałem, jego wspomnienia obejmowały kilka stuleci historii. Taki człowiek ma
zbyt złożoną osobowość, by był przewidywalny. Po prostu nie wiem, do czego
mógłby wracać. . . o ile wrócił.
Szliśmy schodami w górę. Dlaczego miałem wrażenie, że Bill nie mówi mi
wszystkiego?
87
W pobliżu jadalni usłyszałem dzwięki muzyki. Llewella obrzuciła mnie
gniewnym wzrokiem. Potrawy czekały na stoliku pod ścianą i nikt jeszcze nie
zajął miejsca. Goście stali z drinkami w rękach i rozmawiali. Większość spojrzała
na nas, gdy stanęliśmy w progu. Trzech muzyków przygrywało po prawej stronie.
Zastawiony stół czekał po lewej, niedaleko wielkiego okna w południowej ścianie.
Roztaczał się stamtąd wspaniały widok na miasto. Wciąż prószył śnieg, dodając
krajobrazowi widmowego blasku.
Llewella podeszła szybko.
 Wszyscy na was czekają  szepnęła.  Gdzie dziewczyna?
 Coral?
 A któż by inny?
 Nie jestem pewien, dokąd poszła  wyjaśniłem.  Rozstaliśmy się parę
godzin temu.
 Ale przyjdzie czy nie?
 Nie jestem pewien.
 Nie możemy już dłużej czekać  stwierdziła.  A teraz cały rozkład
miejsc diabli wzięli. Coś ty zrobił? Tak ją wymęczyłeś?
 Llewello. . .
Mruknęła coś w syczącym dialekcie Remby. Może i lepiej, że nie zrozumia-
łem. Odwróciła się i odeszła do Vialle.
 Będziesz miał masę kłopotów, chłopcze  zauważył Bili.  Zajrzyjmy do
baru, póki nie ustali, jak rozsadzić gości.
Ale lokaj podchodził już z drinkami na tacy.
 Klejnot Bayle a  zauważył Bili częstując się. Pociągnąłem łyk. Miał ra-
cję, co podniosło mnie na duchu.
 Nie znam tych wszystkich ludzi  mruknął.  Kim jest ten mężczyzna
z czerwoną wstęgą, obok Vialle?
 To Orkuz, pierwszy minister Begmy  wyjaśniłem.  A ta atrakcyjna
młoda dama w czerwono-żółtej sukni, która rozmawia z Martinem, to jego córka
Nayda. Coral, za którą właśnie oberwałem, jest jej siostrą.
 Aha. A ta tęga blondynka, która robi słodkie oczy do Gerarda?
 Nie wiem. Nie znam też tej pary na prawo od Orkuza.
Podeszliśmy wolno do towarzystwa. Gerard, czując się chyba trochę nieswo-
jo w strojnym kostiumie, przedstawił nas damie, z którą rozmawiał. Nazywała
się Dretha Gannell i była asystentką ambasadora Begmy. Ambasadorem okazała
się wysoka kobieta stojąca obok Okruza. Nazywała się, o ile zrozumiałem, Ferla
Quist.
Mężczyzna przy niej był sekretarzem o imieniu brzmiącym jak Cade. Kiedy
patrzeliśmy w ich stronę, Gerard spróbował się wymknąć i zostawić nas samych
z Drethą. Zdążyła złapać go za rękaw i spytała o flotę. Uśmiechnąłem się, skiną-
łem im głową i odszedłem. Bill ruszył za mną.
88
 Boże wielki! Martin się zmienił!  zawołał nagle.  Wygląda jak jedno-
osobowy rockowy wideoklip. Ledwie go poznałem. W zeszłym tygodniu. . .
 Dla niego minął ponad rok  odparłem.  Wyjechał, żeby się odnalezć
na jakiejś ulicznej scenie.
 Ciekawe, czy mu się udało.
 Nie miałem okazji zapytać  odpowiedziałem. Przyszła mi do głowy nie-
zwykła myśl. Odsunąłem ją.
Muzyka ucichła nagle. Llewella odchrząknęła i wskazała Hendona, który od-
czytał nowy rozkład miejsc. Ja miałem siedzieć u stóp stołu. Pózniej dowiedzia-
łem się, że po lewej stronie miała usiąść Coral, a po prawej Cade. Dowiedziałem
się też, że w ostatniej chwili Llewella próbowała ściągnąć Florę, by zajęła miejsce
Coral, ale Flora nie odpowiadała na wezwania.
W tej sytuacji Vialle zasiadła u szczytu, mając po prawej ręce Llewellę, a po
lewej Orkuza. Gerard, Drethą i Bill poniżej Llewelli, Ferla, Martin, Cade i Nayda
za Orkuzem. Odprowadziłem Naydę i usadziłem ją po mojej prawej stronie. Bill
zajął miejsce po lewej.
 Ależ zamieszanie  mruknął.
Przytaknąłem, po czym przedstawiłem go Naydzie jako doradcę rodu Am-
ber. Wywarło to na niej właściwe wrażenie; spytała o jego pracę. Oczarował ją
opowieścią, jak to kiedyś w sporze o nieruchomość reprezentował interesy psa.
Historia była zabawna, chociaż nie miała żadnego związku z Amberem. Nayda
śmiała się, a wraz z nią Cade, który również słuchał.
Podano pierwsze danie, a muzycy zaczęli grać cicho.
Zmniejszyło to zasięg naszych głosów i zredukowało konwersację do bardziej
intymnego poziomu. Bill dał znak, że ma mi coś do powiedzenia, ale Nayda wy-
przedziła go o sekundę i już jej słuchałem.
 Chodzi o Coral  powiedziała cicho.  Jesteś pewien, że nic jej nie grozi?
Nic jej nie dolegało, gdy się rozstawaliście, prawda?
 Nie  zapewniłem.  Wydawała się zupełnie zdrowa.
 To dziwne. Miałam wrażenie, że nie może się doczekać takiego przyjęcia.
 Najwyrazniej sprawy, które ją zajęły, trwały dłużej niż się spodziewała.
 A co właściwie ją zajęło?  zainteresowała się Nayda.  Gdzie się roz-
staliście?
 Tutaj, w pałacu  odparłem.  Oprowadzałem ją. Pewnym elementom
chciała poświęcić więcej czasu, niż mogłem jej ofiarować. Dlatego ją zostawiłem.
 Nie sądzę, by zapomniała o kolacji.
 Przypuszczam, że pochłonęła ją siła oddziaływania dzieła sztuki.
 Więc jesteś pewien, że przebywa w pałacu?
 W tej chwili trudno powiedzieć. Jak już mówiłem, zawsze mogła wyjść.
 To znaczy nie wiesz, gdzie teraz przebywa? Przytaknąłem.
89
 Nie mam pojęcia, gdzie jest w tej chwili. Równie dobrze mogła już wrócić
i właśnie się przebiera.
 Sprawdzę po kolacji  oświadczyła.  Jeśli do tego czasu nie przyjdzie.
Gdyby tak się stało, pomożesz mi ją znalezć? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pantheraa90.xlx.pl